PKS dowiózł nas do celu ( i kto by przypuszczał:P) Wszyscy podekscytowani, ja ciekawa nowości... Wchodzimy w las (zupełnie jak na Blair Witch Project, tyle tylko, ze nie zasypiam) a tam... Pole namiotowe, drewniana scena, ławki na widowni (widać, że wiele przesżły) i sporo ludzi... ale najwięcej... KOMARÓW! Na szczęście (dla nich, albo dla nas) w dość szybkim czasie zniknęły, nie wiem czy to przez tempo, któremu niepodołały, czy raczej zabiły je opary alkoholowe:)
Ulubiona stacja benzynowa oferowała wszystko, czego człowiek potrzebował do szczęścia... Ciepłe śniadanie, parasolki przed wejściem oraz bardzo przydatne łazienki umilały nam życie i spowodowały częsty powrót w to miejsce... jednakże prawdziwym powodem przybywania tam był sklep monopolowy opodal:)