Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję przeprawiać się stopem przez to piękne miasto... współczuję! Albo my z Przegiętką byliśmy tak mało zorganizowani, albo naprawdę to miasto jest niezwykle... "trudne"...
Otóż Marcin postanowił nas sprowadzić na trasę wiodącą do przejścia granicznego, mimo, że miał bardzo małą mapę i słaby zmysł orientacji (w danym momencie, bo ogólnie w jego umiejętności nie wątpię...), Spowodowało to nasz prawie dwugodzinny spacer przez różnego rodzaju pola... małe rzeczki i nieuczęszczane (jeden samochód na dziesięć minut) ulice... Trzeba dodać, że pogoda raczej nie zachęcała do spacerków, co w bardzo dużym stopniu odbiło się na moim humorze... a fakt, że jestem stuprocentową kobietą, czyli mój nastrój udzielił się także Marcinowi....
W końcu doszliśmy do trasy, która miała być naszym wybawieniem... Miała być?! Samochodów mało, a jeszcze mniej było ochoty w kierowcach, aby się zatrzymać... Wypiździejewo straszne, widać były dwa rozklekotane domy i słychać szczekające psy... Po godzinie wymyślałam plan awaryjny (z pięcioma litami w kieszeni i brakiem słownictwa w języku litewskim), po dwóch myślałam, ze popełnię morderstwo!
Jednakże na naszej drodze stanął pan kierowca Tira (z zasady nie wsiadam do takich samochodów), który uratował nam życie!!! Otóż mimo, że jechał na litewskich rejestracjach, okazało się, ze jest swojski chłopak spod Torunia...
Kiedy dojeżdżaliśmy do granicy chłopiec powiedział, że musimy wysiąść i granicę przebyć sami... Dużo nie myśląc zostawiliśmy plecaki w samochodzie i na pieszo postanowiliśmy przedrzeć się na rodzimą ziemię... Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, ze to przejście było dla ruchu samochodowego i dwoje zmokniętych pieszych wzbudzało sensację:P Ale strażnik był nad wyraz miły, chociaż lekko ironiczny:P
Gdy byliśmy już po stronie polskiej zaczęłam się usilnie zastanawiać, czy pan tirowiec aby na pewno o nas zapomniał... Nie pamiętałam zresztą jak wyglądał ten wielki samochód (Przegiętka pamiętał, że to był biały, nowy Mercedes...)... Jednakże to był swojski chłopak:) Wsiedliśmy dalej i wiedziałam, ze musimy się niedługo pożegnać i już myślałam o dalszej (raczej nocnej, była godzina 20, drodze), gdy chłopiec stwierdził, że jeżeli z nim poczekamy godzinę (jakieś przepisy czy cuś) to on nas zabierze dalej, bo dzwonił do szefa i jedzie do domu... A dla przypomnienia, był spod Torunia... Takim to sposobem wyszłam z wielkich kłopotów obronną ręką, razem z Przegiętką...